wtorek, 7 lipca 2009

Trójka Polaków w Sucre


Piekne budynki, kompletny brak higieny, brudne talerze i ubikacje, usmiechnieci ludzie, jakies krwiste flaki lezace na ulicach, przysmaki wyglodnialych psow, krazacych wokol wesolo bawiacych sie dzieci. Piekne, sexowne studentki poruszajace sie w odpowiednich klubach i szamani cicho siedzacy na lawkach, ktorych spojrzenie moze kosztowac wiele...



Sucre - stare i piekne miasto. Jak dla mnie za duzo zgielku i brudu. Czlowiek na czlowieku, zatloczone ulice, gdzie nie sposob isc jednym, jednostajnym tempem. Samochody trabia, ludzie krzycza, wszystko na wszystkim bez skladu i ladu, europejska logika nie daje sobie z tym rady.





To zupelnie inny swiat, trzeba sie mocno otworzyc, by go wchlonac.



A my spotkalismy sie tam przypadkiem...


Trojka Polakow, kazdy jeden na swoim Szlaku...

SZYMON - uczen Stachury, stojacy na tle perfekcyjnie wykonanych zdjec z bieszczadzkich zielonych pagorkow. Byly, swietnie sie zapowiadajacy pracownik ogromnej korporacji, ktora opuscil, bu poszukujac siebie w dalekich kulturach, zrozumiec smutek mieszkajacy w jego duszy.
Jegomosc, z ktorym dzielenie radosci i przykrosci zycia jest przyjemnoscia.



FILIP - agent, jakiego dotychczas jeszcze nie spotkalem. Znakomicie radzi sobie w rzeczywistosci, realizuje swoje cele, by osiagnac szczescie kazdego dnia i naprawde mu sie to udaje. Bardzo pomyslowy, przezabawny hedonista. Choc jestesmy zupelnie rozni, to w wielu miejscach zgadzamy sie doskonale i nawzajem nauczylismy sie od siebie wiele.



W tym miescie, tego specyficznego czasu, zaczelismy krecic film. O czym? Trudno powiedziec, ale czuje, ze to bedzie Cos. Poczekajcie na trajler, ktory byc moze niedlugo ukaze sie na naszych blogach. Jak na razie kilka fotek...

Dla mnie Sucre nie jest juz zwyklym miastem gdzies na Szlaku. Mysle, ze dotyczy to wszystkich, ktorzy w tym czasie zamieszkali w tym miescie. Na arenie ostatniego miesiaca powstala cala siatka wspol-relacji miedzy bardzo ciekawymi osobowosciami. Powiazaly nas szczegolne emocje, zwariowane sytuacje, dramaty zoladkowo-grypowe, zabawy do rana i dyskusje do nocy.


W grupie okolo dziesieciu niezaleznych od siebie osob przezylismy wspolnie szalenstwo poznania siebie nawzajem z wielorakich stron... Ach, te blyszczace oczy, smiech wszechrozlegly, puls przyspieszony, cale epopeje miedzy wypowiadanymi wierszami, smutek, bol, rozczarowanie, feromony, adrenalina i radosc tak prostego a tak magicznego istnienia... Potem bylo jeszcze apogeum tego wszystkiego - nie do wyjasnienia.



Nie bede opowiadal o tym, jak w miedzyczasie przezylem pieklo zatrucia pokarmowego, kiedy w wysokiej goraczce dzien mieszal sie z noca, skurcze zoladka doprowadzaly do histerii, a przezimny pokoj hostelowy rozmywal sie z rzeczywistoscia...
To wszystko dzialo sie na tle goracych wydarzen politycznych, tudziez odwrotnie. Opozycjonisci walcza przeciwko rzadom Evo Morales (bardzo ciekawa, kontrowersyjna postac!), indianie protestuja, napiecie rosnie, to historyczne momenty Boliwii, cos Wielkiego czai sie za rogiem. Niestety moj hiszpanski nie pozwala konkretnie rozeznac sie w sytuacji, a polskie niezalezne media nie wnikaja w szczegoly (tak wazne przeciez dla tych wszystkich, ktorych spotykam kazdego dnia, rozmawiam, mijam na ulicy...)
Ponadto odnotowywuje sie coraz wiecej przypadkow swinskiej grypy. Dookola coraz wiecej ludzi ubiera biale maski, szczegolnie w miejscach turystycznych. To przeciez bialy gringo rozwozi wirusa...



Nikt z nas nie zapomni tak szybko tego miasta.........

1 komentarz: