piątek, 1 czerwca 2012

O tym jak Pasikonik został ministrantem w Bułgarii


Ojca Romana pokochałem od razu.


 Po kolejnych dwóch dniach byłem pewien, że nie wahałbym się ani chwili oddać za niego życie.



Bułgaria, grudzień 2011 roku. W deszczowy wieczór w małym, smutnym miasteczku tuż przy granicy z Turcją, pewien sympatyczny biznesmen zaprosił mnie do hotelu na kolację ze swoją żoną i jej dwojgiem przyjaciół. Przyjaciele okazali się być biologami, a także leśnikami  parku narodowego, który roztaczał się dookoła; niewątpliwie to zbliżyło nas do siebie. Potem nastąpiła lawina przyczynowo skutkowa, przewinęło się kilka osób i poznałem Ojca Romana należącego do Zakonu Zmartwychwstania Pana Naszego Jezusa Chrystusa.
Ojciec misjonarz mieszkał sam. Siedzibą misji był piękny, duży, drewniany dom - podarek dla Zmartwychwstańców od bogatego kupca około 120 lat temu. Kosmos zaś wyrzeźbił podarek dla mnie.
Po pierwsze. Nijakość przenikała dogłębnie każde miasto, uczucie i kwiaty, zamieniając każdy myślokształt w subtelne tchnienie smutku.
Po drugie. Ojcu Romanowi "spadłem z nieba". 
Po trzecie. Zarwał się kawałek dachu w Kościele i deszcz lał się do środka.
Po czwarte. Szare, smutne miasteczko cygańskich zakapiorów apatycznie patrzących donikąd.
Po piąte. Było zimno.
Po szóste. W okolicznych lasach straszyły grobowce starych ludów i dziwne drzewa.
Po siódme. Lada dzień miał spaść pierwszy śnieg tej zimy.
Po ósme. Ja miałem doła a wiatr wieszał psy na niegodziwcach. 
Po dziewiąte. Wielkodusznością Ojca Romana wypełnić by można każdy zakątek świata.
Po dziesiąte. Byłem w pospiesznej drodze na południe. Do Słońca. 


Nie mogłem się zdecydować czy zostać. Zmartwychwstaniec zdecydował za mnie:
- Gdzie będziesz jechał jak za rogiem święta?! Tutaj zostaniesz, ja nie będę sam, ugotujesz coś, przecież tam za granicą nie obchodzą świąt! To sami muzułmanie! Śnieg ma padać, a Ty nie daj Boże pod namiotem, i w święta, Matko Jedyna, tutaj zostaniesz, w gabinecie, ja się przeniosę na górę, tam też jest kominek, trzeba by drzewa nanieść, jutro pójdziemy do Kościoła z samego rana, niech tylko w nocy spadnie deszcz, o Matko, co ja zrobię, dach się zarwał! Deszcz się leje do środka, folię rozłożyłem, a może Ty głodny jesteś?


Ojciec Roman był przezabawny. Jego chaotyczny przekaz myśli i mądrości, roztargniona bieganina i rozpalające uczucie ciepła, które wibrowało "pomiędzy", tworzyły całkiem zgrabną całość. Tak, wspaniałego człowieka warto spotkać. Do tego Ojciec cierpiał na głuchotę i co chwila gubił swój aparat. Sensem życia Zmartwychwstańca jest Misja. Miejsce, w którym na straży stoi, od dziesiątek lat nazywane jest Ostatnią Ostoją Chrześcijaństwa w Europie. Ostatnia placówka chrześcijanskiej Europy, tuż, tuż przy granicy z innowiercami. Ojciec Roman od 20 lat w tym małym miasteczku służy ludziom i głosi Dobre Słowo, choć katolicy są tu zdecydowaną mniejszością.
A miasteczko umiera. Z każdym rokiem ubywa mieszkańców, którzy wyprowadzają się lub umierają. Co drugi dom jest pusty, a szpital zamienił się w umieralnię.

Dzieci jest niewiele, na ulicach siedzą bezrobotni Cyganie, w tej chwili około 70% mieszkańców. W zależności od perspektywy może to być życiowa tragedia lub życiowe błogosławieństwo dla Ojca Romana. Bardzo się ucieszył, że nie będzie sam na Święta Bożego Narodzenia. Ja też się cieszyłem. Głównie dlatego, że mogłem mu pomóc, bo ostatnie dni miał urwanie głowy z tym zarwanym dachem Kościoła. Także zostałem niejako gosposią i pracownikiem Misji. Spędziliśmy razem ponad 4 tygodnie, w tym Nowy Rok i Święto Trzech Króli. W międzyczasie Ojciec odprawił trzy msze święte po polsku, których byłem jedynym uczestnikiem. Zżyliśmy się ze sobą.
Symbioza dobrych dusz w niepokornym i zatrważająco zuchwałym czasie przemian.

W najśmielszych wyobrażeniach nie przewidziałbym, że Sylwestra spędzę sam na sam z księdzem, oglądając telewizję Trwam... Nie chciałem mu mówić, że nie jestem katolikiem, sam nie pytał, bo i po co się o o to pytać. To nie było ważne.




Siódmego dnia stycznia 2012 roku ruszyliśmy razem po kolędzie.




Każdy pokój w domu i podwórko święci się wodą święconą i śpiewa pieśń.









Najstarszą Babuszkę Maryjkę odwiedzaliśmy wielokrotnie. Żelaznego zdrowia i wspaniałej serdeczności też dręczył problem z uszami. Nie słyszała za dobrze. Tak jak ojciec Roman, który zapominał swojego aparatu. Ich głucha rozmowa była modlitwą. Dużo radości. Słuchałem. Śpiewaliśmy kolędy, trzymając się za ręce, wszyscy się cieszyliśmy, czasem łzy płynęły, ludzkie wspaniałe chwile.
                                                                                Ona 94, Ojciec 56, ja 29.


Od czasu do czasu zaglądałem na biesiadę do lokalnego Nadleśnictwa, gdzie można było posiedzieć wieczorem w doborowym towarzystwie leśników, chroniących lokalne tereny i pradawne obrządki wciąż kultywowane przez tamtejsze ludy.


O moich przygodach u Ojca Romana dowiecie się wkrótce z innego źródła. Powiem tylko, iż było to  dla mnie doświadczenie bardzo mocne i bardzo ważne.


Dziękuję Ci Ojcze Romanie, Zmartwychstańcu Pański za Miłość, Mądrość i wspaniałą radość Życia!

 

3 komentarze:

  1. a gdzie zdjęcie pasikonika w sutannie?

    OdpowiedzUsuń
  2. noż kurka wodna o tym nie pomyślałem!

    OdpowiedzUsuń
  3. >O moich przygodach u Ojca Romana dowiecie się wkrótce z innego źródła. Powiem tylko, iż >było to dla mnie doświadczenie bardzo mocne i bardzo ważne.

    A bedzie mozna znalesc tu linka do tego materialu? A jakies video z Bulgarii pojawi sie na ejkumpasi?

    pozdrawiam i obys na swej drodze spotykal jak najwiecej ludzi takich jak Ojciec Roman.

    OdpowiedzUsuń